13.07. Pobudka, szybkie śniadanie i trzeba było jak najszybciej dotrzeć pod ścianę (często robią się kolejki). Gdy doszliśmy pod Filar, jakiś zespół już działał na drodze. Zanim jednak się oszpeiliśmy, poprzedni team zniknął nam już z oczu. Tego dnia pogoda nie napawała mnie optymizmem. Było zimno, a zbiegiem czasu coraz bardziej zaczynało zanosić się na deszcz, który z resztą nas dopadł po 4. wyciągu. Wycof po śliskich, trawiastych zachodach okazał się katorgą. W końcu dotarliśmy do szlaku, a następnie do Betlejemki. Przemoczeni (przynajmniej ja), przebraliśmy się w suche ciuchy, zaczęliśmy pichcić, a potem już tylko sen. Przyznam, że Filar Staszla, możliwe, że przez niesprzyjające warunki (ale kiedy ich nie ma?;) nie przypadł mi do gustu.
14.07. Poranne zwyczaje w górach, zawsze bywają takie same. Dzwoni budzik, trzeba wyjść z cieplutkiego śpiwora, ubrać się odpowiednio, zjeść coś na siłę i w drogę! Potem męczyć się na podejściu, z plecakiem, w którym ciążą kg żelastwa, tylko po to, by w skale zmęczyć się jeszcze bardziej, poobijać, zmarznąć, i te de, i te pe. I ktoś tu może się zapytać, jaki wobec tego jest pożytek ze wspinania się? Dlaczego to robimy? Otóż nie ma jednoznacznego wytłumaczenia.Każdy widzi w tym coś innego. Na pewno zadowolenie, z tego, że pokonało się słabości, zdobyło cel. Z kolei ja cieszyłam się po prostu z tego, że jestem w Tatrach, że jest mi dane liznąć taternictwa.
Tego dnia było cieplej, niekiedy pokazywało się słońce. Celem było "Środkowe żeberko", na którym działało sporo zespołów. Darek i ja wstawiliśmy się jako drugi w kolejności. Droga przyjemna, w sam raz na pierwszy wspin. Po jej ukończeniu byliśmy zadowoleni, że chociaż ta puściła, a wyjazd nie poszedł na marne :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz