Skały

     Ehh... o tymże wypadzie nawet nie chce mi się zbytnio pisać :/
Zapowiadało się pięknie... Warun był! MOC była!
I jak to w życiu bywa: gdy chce się jak nigdy, wychodzi jak zawsze!
Parę dni się powspinaliśmy :) Przyszło nam też świętować, ponieważ znowu postarzałam się o rok :)



     Dnia kolejnego, z dobroci serducha, Szkrabowi, który miał lat 5 i chęci do wspinu, miałam zamiar założyć wędkę. Los chciał, że przy 4 (5?) wpince odpadło mi się... z wahadełkiem i luzem (bo żem się już wpinała) doznałam bliskości ze skałą... A dokładnie moja kostka. Zjechawszy, ledwo but udało się ściągnąć. Ruszyć nie mogłam żadnym placem. Czyżby złamanie?
Udaliśmy się do szpitala w Krakowie, gdzie na szczęście szybko mnie przyjęli, z racji tego, że za 2 godz miałam mieć pociąg do Gdańska. Krótki dialog z lekarzem:
Ja: Złamana?
L: Nie.
Ja: Uff, to dobrze. Już się bałam... [nie zdążyłam dokończyć]
L: Nie jest dobrze. Gdyby to było złamanie, raz dwa by się zrosło, trochę rehabilitacji i stopa jak nowa. W tym wypadku, będzie dużo gorzej.
Ja: To co jest w takim razie z kostką?
L: Zerwane więzadła. Dwa. I jedno naderwane.
Ja: Aha... Kiedy będę mogła się znowu wspinać?
(tutaj rentgenowski wzrok lekarza, po czym krótka komenda skierowana do pielęgniarza)
L: Proszę założyć gips.

    Ale mi wówczas było smutno... Tyle planów, a tu taki fail :/
Zamówiliśmy taxę, która zawiozła nas na dworzec PKP. Nie miałam wówczas kul, więc pozostało mi jedynie skakanie na 1 nodze... To była dopiero mordęga! Na styk zdążyłam dokicać do wagonu. Przemek tylko wniósł mi plecak i wysiadł, bo musiał zostać w Kraku. Udało mi się po chwili załatwić kuszetkę. Co z tego, skoro ból i tak nie pozwalał spać. Ból, ten pierwszy, najgorszy, kiedy dopiero schodzi adrenalina, leki przestają działać, a organizm dopiero zaczyna oswajać się z nowym ała...

     I to by było na tyle, jeśli chodzi o ten wyjazd. Pozostałe fotencje znajdziecie TU.

Pzdr,
EviLina :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz