Koniec 2011


     Koniec roku niesie ze sobą wiele refleksji. Jest to najlepszy czas, by zrobić różnego rodzaju bilanse oraz podsumowanie siebie samego. Zanim to jednak nastąpi, w chwili obecnej takie zamknięcie i posumowanie jestem zmuszona (w pierwszej kolejności) sporządzić w pracy. Wiąże się to oczywiście z brakiem czasu, by na blogu nabazgrać nieco więcej... Zatem, jak tylko znajdę dłuższą chwilę, opiszę wszystkie wyjazdy, których w 2011 trochę się nazbierało :) ...cierpliwości :)

     Póki co... Życzę Wam MOCY w 2012!! :)

Pzdr,
Evi

Listopadowa Orla

To był kolejny z 'szybkich numerków' :P więcej godzin w PKP niż na szlaku ;)
Dokładny opis niebawem :)
Na razie ZDJĘCIA :)

Pzdr,
EviLina :)

Czego się nie robi dla gór?

Notka będzie krótka :)
-12 godzin w aucie,
-kierunek Kuźnice,
-bieg w celu zrobienia części Orlej
-dupówa w drodze na Kozią Przełęcz
-wycof
-słońce nad Czarnym Gąsienicowym
-zejście do Zakopca
-18 godz w pociągu!

Kilka FOT.

Pzdr,
EviLina :)

Przedmajówka

Opis dopiero będzie :)

Póki co plan tripu:
dzień 1: wschód słońca na Beskidzie, później Kościelec, dupozjazd z Karbu
dzień 2: kierunek Fajki
dzień 3: Granaty, dupozjazd z Koziej Przełęczy

FOTY


Pzdr,
EviLina :)

Skały

     Ehh... o tymże wypadzie nawet nie chce mi się zbytnio pisać :/
Zapowiadało się pięknie... Warun był! MOC była!
I jak to w życiu bywa: gdy chce się jak nigdy, wychodzi jak zawsze!
Parę dni się powspinaliśmy :) Przyszło nam też świętować, ponieważ znowu postarzałam się o rok :)



     Dnia kolejnego, z dobroci serducha, Szkrabowi, który miał lat 5 i chęci do wspinu, miałam zamiar założyć wędkę. Los chciał, że przy 4 (5?) wpince odpadło mi się... z wahadełkiem i luzem (bo żem się już wpinała) doznałam bliskości ze skałą... A dokładnie moja kostka. Zjechawszy, ledwo but udało się ściągnąć. Ruszyć nie mogłam żadnym placem. Czyżby złamanie?
Udaliśmy się do szpitala w Krakowie, gdzie na szczęście szybko mnie przyjęli, z racji tego, że za 2 godz miałam mieć pociąg do Gdańska. Krótki dialog z lekarzem:
Ja: Złamana?
L: Nie.
Ja: Uff, to dobrze. Już się bałam... [nie zdążyłam dokończyć]
L: Nie jest dobrze. Gdyby to było złamanie, raz dwa by się zrosło, trochę rehabilitacji i stopa jak nowa. W tym wypadku, będzie dużo gorzej.
Ja: To co jest w takim razie z kostką?
L: Zerwane więzadła. Dwa. I jedno naderwane.
Ja: Aha... Kiedy będę mogła się znowu wspinać?
(tutaj rentgenowski wzrok lekarza, po czym krótka komenda skierowana do pielęgniarza)
L: Proszę założyć gips.

    Ale mi wówczas było smutno... Tyle planów, a tu taki fail :/
Zamówiliśmy taxę, która zawiozła nas na dworzec PKP. Nie miałam wówczas kul, więc pozostało mi jedynie skakanie na 1 nodze... To była dopiero mordęga! Na styk zdążyłam dokicać do wagonu. Przemek tylko wniósł mi plecak i wysiadł, bo musiał zostać w Kraku. Udało mi się po chwili załatwić kuszetkę. Co z tego, skoro ból i tak nie pozwalał spać. Ból, ten pierwszy, najgorszy, kiedy dopiero schodzi adrenalina, leki przestają działać, a organizm dopiero zaczyna oswajać się z nowym ała...

     I to by było na tyle, jeśli chodzi o ten wyjazd. Pozostałe fotencje znajdziecie TU.

Pzdr,
EviLina :)

TatrySpontan

     Niedziela. Godzina 15. Poobiadowe byczenie przed komputerem. Przeglądanie nowinek ze świata gór. Myśl pierwsza: 'ale bym sobie teraz podreptała po Tatrach'. Myśl druga: 'hm...? A podreptam se!' Czynność pierwsza: telefon do przyjaciela. Czynność druga: pakowanie. Czynność trzecia: dzida na pociąg!

     Tym oto sposobem 28 lutego koło południa wylądowaliśmy w Zakopanem :) W sumie to stwierdziliśmy, że można by było trochę pośmigać na desce, więc zanim udaliśmy się do Murowańca, postanowiliśmy pojeździć jakieś 3-4 godz :) Jak się okazało - starość, nie radość. Odezwała się kontuzja kolana... I to tyle w temacie snowboardu! Nadszedł więc czas, by doczłapać się do schroniska :)

     Następnego dnia udaliśmy się na Zawrat i Mały Kozi. Poszło nam to błyskawicznie. Mimo, iż całą drogę torowałam, nie czułam zmęczenia. Przemek tak samo :) Co nie znaczy, że nie było momentu grozy :P Bo Evi nie byłaby sobą, gdyby nie chciała urozmaicić sobie życia, np wracając po grani :) ...odpadłszy wraz z kawałkiem skały trochę poleciała ;) Na szczęście czekan okazał się być przyjacielem nie do zastąpienia! Jakoś  z powrotem wdrapała się tam, gdzie trzeba. Poobijała jedynie piszczele.


     Przygód jednak nigdy za wiele! Wróciwszy na Zawrat i spojrzawszy w dół nasuneła mi się jedna myśl: 'ale to byłby piękny dupozjazd!'. Po czym dialog:
E: dupozjazd?
P: tu?!
E: no!
P: no to co?
E: no to sru! :D
Jak opisać ten zjazd? :D - jeden z szybszych! :) śnieg idealnie ubity i wrażenie, że przyspieszanie nie ma końca :P oj tyłek cierpiał ;) Po powrocie do schronu, zjedliśmy obiad i udaliśmy się na MelanżSkałę, gdzie popijając piwko, delektowaliśmy się pięknem, które nas otaczało :) A wieczorkiem, podczas rozmowy z innymi ludkami, stwierdziliśmy, że jeśli pogoda na najbliższe dni ma być jak w bajce, to pokusimy się na Rysy :) Problem stanowiła jedynie moja praca, do której miałam dnia następnego wracać... Ale od czego są urlopy na żądanie?! :D Jak pomyśleliśmy, tak uczyniliśmy :)

    Po przebudzeniu spakowaliśmy się, zeszliśmy do Zakopca w celu uzupełnienia zapasów żywności i płynów, po czym udaliśmy się do Palenicy. Do MOka dotarliśmy w mgnieniu oka :) Szkoda nam było marnować dnia, więc ruszyliśmy jeszcze na Szpiglasową :) W drodze powrotnej dopadł nas zmrok. Mimo wszystko szło się przyjemnie, z LOLem od ucha, do ucha i myślą 'jutro Rysy' :)



    Wstaliśmy po 6, śniadanie, ubieranie i wymarsz :) Umówiliśmy się z dwoma ludkami, których poznaliśmy w Murowańcu, że możemy iść razem. Jednak już w drodze do Czarnego Stawu, dało się odczuć różnicę w tempie, jakie preferowali oni, a jakie my. Dotarłszy do Stawu, ujrzeliśmy kolejne dwie osoby, które musiały wyjść sporo wcześniej. Udało nam się ich dogonić :) Szło się dość ciężko, więc na zmianę torowaliśmy. Na szczycie okazało się, że jest więcej ludków :P minąwszy chmury, teraz mogliśmy delektować się w pełni słońcem :)  A że był to tłusty czwartek, podzieliliśmy się pączkami ze wszystkimi zdobywcami :) Spędziliśmy na szczycie trochę czasu - pogoda nie do opisania :) nie można było nasycić oczu :)


    W końcu jednak trzeba było się zebrać i podążać ku schronowi :) Zaczęliśmy schodzić we czwórkę (Przem, ja, i 2 ludków, z którymi wchodziliśmy). Zrobiwszy kilkanaście metrów w dół metodą raki-czekan-raki-czekan... padł po raz kolejny pomysł dotyczący dupozjazdu! A co tam... :D Tym razem jechało się zupełnie inaczej :P niby szybko, ale od czasu do czasu razem ze śniegiem! Wrażenie takie, jakby się robiła mini lawinka :P przez moment podczas zjazdu było widać tylko moją głowę :) Dupozjazd był piękny, bo prawie do Czarnego Stawu, z ominięciem krótkiego odcinka, na którym była hopka :)


     Uchachani, dotarłszy do MOka, podjedliśmy, po czym usiedliśmy na kamieniu, by uczcić zdobycie Rysów :) Niebo było piękne: tylko widok Tatr na tle niekończącego się błękitu :) Zdrówko! :D

     Nazajutrz musieliśmy wracać do Gdańska. Przed zejściem zdecydowaliśmy się jeszcze na mały spacerek, ponieważ pogoda znowu dopisywała. Szkoda by było stracić tak pięknego dnia :) Zatem, co sił w nogach, ruszyliśmy czym prędzej w stronę Wrót, do których niestety nie dotarliśmy, gdyż czas tego dnia nie był naszym sprzymierzeńcem... W okolicy Mnicha przycupnęliśmy na moment :) Zostaliśmy delikatnie posmyrani słonkiem :) ...i czas wracać. Ale, jeszcze tu wrócimy :)

Reszta zdjęć TUTAJ :)
Pzdr,
EviLina :)

Styczeń - Zimowy Kurs Turystyki Wysokogórskiej

     Po paru samotnych, zimowych sezonach dreptania po górach, w końcu poszłam po rozum do głowy (jak na blondynkę to i tak niezwykle szybko :) W każdym razie wraz ze znajomym, zdecydowaliśmy się wybrać na tzw. Zimowy Kurs Turystyki Wysokogórskiej. Jak już gdzieś wspominałam, dopiero wówczas do mnie dotarło, ile błędów popełniłam podczas poprzednich tripów :P Ale... Co zachojrakowałam to moje! :)

     Zimowy Kurs zdecydowaliśmy się zrobić w terminie 6-10 stycznia przez Szkołę Wspinania Kilimanjaro, Waldka Niemca. Wyjechaliśmy z Gdańska 5 stycznia i po kilkunastogodzinnej przejażdżce PKP mogliśmy uderzać do Murowańca, który był bazą noclegową, a Hala Gąsienicowa - szkoleniową. W drodze do murowanego hotelu, minąwszy piętro lasu przywitał nas halny :) Wszystko z perspektywy czasu wspomina się z uśmiechem, ale wtedy tak nie było :P Ważyłam wówczas mniej niż obecnie i latałam przy każdym podmuchu, jak chorągiewka ;]   To był 1 raz, kiedy doceniłam kijki trekkingowe! :) Ale wróćmy do tematu...

     Po dotarciu do schroniska rozpoczęła się 1. część (wykładowa). Zostaliśmy również poinformowani, że na kursie ma uczestniczyć 30 osób, które będą podzielone na grupy max 6-os. Miało to wyglądać mniej więcej tak, że każda grupka z dnia na dzień, będzie rotowana między Instruktorami specjalizującymi się w różnych dziedzinach (hmm...?). Mieliśmy wcześniej nieco inne wyobrażenie nt. przebiegu kursu...
Na szczęście (!!) w  naszym przypadku było inaczej :) Ze względu na to, że posiadaliśmy już jakieś doświadczenie odnośnie wspinania, do mnie i do Przemka dołączono dwóch braci (silni zawodnicy z Pabianic :) i przydzielono nam na STAŁE instruktora - Bobasa! :) Wszystko to okazało się strzałem w 10!

Dzień 1.


Wykład:  podstawowe informacje o sprzęcie potrzebnym do poruszania się w terenie zimą + zabawy z liną, czyli nauka węzłów, buchtowanie itp.oraz zimowe zagrożenia terenu górskiego, zasady bezpieczeństwa;





Dzień 2.
Wykład + praktyka + wykład: autoratownictwo, samodzielne wychodzenie ze szczeliny lodowcowej, wydobywanie rannego, zakładanie stanowisk w śniegu (czekan, plecak, człowiek), niezbędne węzły + patenty, opowiastki i ciekawostki Bobasa :) Wieczorem wykład prowadzony przez Waldka nt sprzętu, odzieży, niebezpieczeństw gór, następnie wykład Bogusia o biwakowaniu zimowym i kiblowaniu :)



Dzień 3.
Praktyka:  asekuracja lotna na grani - wejście na Świnicę, wyhamowywanie obsunięć w stromym śniegu, dupozjazdy :)
A wieczorem wykłady: 1. na temat lawin, 2. na temat lodospadów.


Dzień 4.
Praktyka: Nauczanie techniki poruszania się w lodzie. Asekuracja w lodzie: śruby do lodu, snargi, uszko Abałakowa. Zasady poruszania się w terenie lodowcowym, budowa jamy śnieżnej (albo raczej próba :)

Jeszcze tego dnia po powrocie do schroniska, musieliśmy się spakować i zbiec na pociąg...

     Generalnie kurs mi się spodobał :) Nasza 4-osobowa grupka poradziła sobie naprawdę nieźle i przede wszystkim sprawnie! :) Wszelkie nadwyżki czasowe nad innymi grupami, mieliśmy wynagradzane w formie opowiastek Bobasa, których z resztą mogliśmy słuchać w nieskończoność :) Niestety... wszystko, co dobre - szybko się kończy. Zostało jednak powiedziane, że niebawem tu wrócimy! Ale o tym, to już w następnym poście :)


Pzdr,
Evi :)

PS. Pozostałe foty zajdziecie TUTAJ.